poniedziałek, 16 lipca 2012

Bosa Antica -Recital- 12.07.2012

Jak co roku, podczas kursów muzycznych na Sardynii, pedagodzy występują na towarzyszącym kurosom festiwalu. Koncerty odbywają się w starych kościołach, pałacach, skwerach i oczywiście w  galerii malarza Mariano Chelo, która jest centrum artystycznym miasta i "sercem" kursów. Takich miejsc w Bosie nie brakuje, gdyż budynki i architektura pozostały na Sardynii nie zmienne od wieków. W nadmorskich miasteczkach oczywiście dużo jest nowoczesnych obiektów- sklepów i hoteli, lecz centralne punkty miast na ogół są stare i zabytkowe. Jeśli pojedziemy w głąb wyspy, zobaczymy, że cywilizacji jest coraz mniej a wsie i miasteczka przypominają (dosłownie!!!) średniowiecze. Małe domki z kamienia z maleńkimi okienkami, krzywe dachy, strome wąskie uliczki. Ma to niesamowity urok i zawiera w sobie wiele magii. Mam w takich miejscach poczucie, że wszystko może się tam zdarzyć, że możliwe jest przeniesienie się w czasie o kilka wieków wstecz. Panuje tam senność i spokój, jakiego w dużych miastach próżno szukać.

W tym roku. podczas festiwalu. wystąpiłam z pianistką Francescą Cartą w kościele Cappucini w Bosie. Po raz pierwszy grałam tam recital z fortepianem, podczas ubiegłych lat miałam tam koncerty w innych składach kameralnych. Natomiast recital skrzypce-fortepian wykonywałam w innym, mniejszym kościele.
Koncert udał się znakomicie, chociaż nie było łatwo się do niego przygotować. Przede wszystkim podczas 5 pierwszych dni kursów panował w Bosie straszny upał. Temperatury dochodziły do 35 stopni. Do tego dochodzi wilgoć, duchota i obecność klimatyzacji. Przez pierwszą noc spałam przy włączonej klimatyzacji i następnego dnia obudził mnie potworny ból gardła. Poza tym, na kursach nie ma czasu ćwiczyć, trzeba uczyć- miałam 8 uczniów (ale  o tym więcej w podsumowaniach kursów), codziennie po 6-7- godzin uczenia, więc próby z pianistką robiłyśmy pod wieczór, potwornie wykończone. O ćwiczeniu solo, w ogóle nie było mowy. Ale, o czym już się dawno przekonałam, człowiek ma w sobie niespożyte źródła energii, i jeśli trzeba je wykorzystać, to po prostu się je wykorzystuje. W tym przypadku również znalazłam w sobie te pokłady energii (a może otrzymałam je od wspaniałej, gorącej publiczności?:-)) i przelałam w muzykę podczas występu. I, jak zawsze, dałam radę- pomimo gorąca, bolącego gardła, braku dobrego światła, mokrych, klejących się palców (wilgoć!!!) zagrałam jeden z lepszych w życiu koncertów! :-)
Podczas występu zaprezentowałam utwory Bacha, Haendla, Hubera (Miniatury) i Schumanna (Sonata a-moll).
Oto kilka zdjęć z recitalu. Ich autorem jest fotograf Enzo Cossu.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz