I znów zawitałam na Sardynię. W tym
roku to już trzeci raz (w marcu prowadziłam kurs dla skrzypków w
Alghero, a w lipcu była Bosa Antica). To właśnie na
Sardynii, w Alghero powstały jedne z pierwszych wpisów na tym
blogu. Było to to chyba w marcu. Blog od tamtej pory odwiedziło już
ponad 2600 osób, co bardzo mnie cieszy (mam włączoną opcję
nieliczenia moich własnych wejść, więc mam nadzieję, że nie
byłam to tylko ja:))
W tym roku pobyt zaczął się dość
pechowo, gdyż z powodu opóźnienia samolotu we Frankfurcie i
haotycznej przesiadki w Rzymie, moja walizka nie doleciała na czas.
To już trzeci raz w ostatnich miesiącach, i mam nadzieję, że
ostatni. Teraz jestem na lotnisku w Rzymie, wracam do Frankfurtu, mam
przerwę pomiędzy dwoma samolotami i bardzo liczę na to, że tym
razem bagaż dotrze razem ze mną (szczególnie biorąc pod uwagę
fakt, że w walizce znajduje się ser pecorino, genialne salami i
około kilograma przepysznych włoskich i sardyńskich słodyczy,
oraz oczywiście miód z Sardynii- jeden z moich ulubionych! Nie
chciałabym, żeby to jedzenie się zepsuło!).
Tak czy inaczej trzy dni temu
wylądowałam na Sardynii bez bagażu, za to z koszmarnym bólem
głowy. Cały dzień we Frankfurcie była straszna pogoda, zimno,
szaro i deszczowo, miałam więc nadzieję, że na Sardynii powita
mnie upał i słońce. Niestety, tam też zawitała mgła, deszcz i
sztormy. Więc niestety nie nacieszyłam się w pełni słońcem, za
to nic mnie nie rozpraszało i miałam idealną atmosferę do pracy.
W tym roku, tak jak poprzednio,
mieszkałam we wspaniałym hotelu Villa Las Tronas, gdzie tym razem
poczułam się prawie jak u siebie. Hotel jest obłędny, położony
nad samym morzem, z genialną kuchnią i przepięknym, bardzo
gustownym wystrojem wnętrz. Oczywiście jest tam prywatna plaża i
spa! Właścicel hotelu jest prawdziwym melomanem i mecenasem sztuki,
intensywnie wspiera rozwój lokalnej kultury. To właśnie dzięki
niemu oraz organizatorowi kursów, Alessio Manca, mój pobyt w
Alghero był możliwy. Wspaniale, że są jeszcze tacy ludzie, którzy
finansują artystów oraz edukację muzyczną i robią to zupełnie
bezinteresownie!
Pomimo bardzo intensywnej pracy
skorzystałam z uroków hotelu. 2 razy byłam w przepięknym spa,
podziwiałam niesamowite widoki z hotelowego tarasu, wdychałam słone
morskie powietrze i delektowałam się wspaniałymi posiłkami z
hotelowej restauracji.
Do luksusu bardzo łatwo można się
niestety przyzwyczaić. Będzie mi brałowało wykwintnych śniadań,
świeżo wyciskanego soku z pomarańczy, soczystych melonów i
ananasów oraz pieczonej na miejscu crostaty (to moje ulubione
włoskie kruche ciasto z marmoladą, sklepowe nie umywa się do
pieczonego w domu). I najlepszego na świecie cappuciono!
Pierwszą noc przespałam w hotelowym
szlafroku, a następnego dnia musiałam doprowadzić się do stanu
używalności przy naprawdę bardzo ograniczonej liczbie kosmetyków
(bo wszystko, łącznie z kosmetyczką i laptopem miałam w walizce).
Na szczęście następnego dnia bagaż dotarł i mogłam znowu w
pełni korzystać z uroków Sardynii.
Pomimo niesprzyjającej pogody udało
mi się zrobić wypad do Alghero (bo hotel znajduje się poza centrum
miasta) i zjeść lunch w tej samej restauracji co poprzednio. Jest
tam samoobsługa, w związku z tym panuje swobodna atmosfera, można
jeść na dworze, nikt nikogo nie obserwuje. Wolę takie lokale niż
sztywne restauracje z kelnerami, gdzie czuję się strasznie
niezręcznie, szczególnie gdy jestem sama. Z przyjaciółmi to co
innego, ale będąc sama zdecydowanie wolę lokale samoobsługowe.
Oczywiście do mojego stolika podeszło stado kotów, które znają
tę knajpę i przychodzą tam żebrać o resztki. Byłam na to
przygotowana, więc zamówiłam dodatkowy chleb. Resztki ryby z
obiadu również się nie zmarnowały:)
Na deser zjadłam jedyne w swoim
rodzaju włoskie lody (tłuste i bardzo aromatyczne).
Kontynuując temat kulinarny:
Podczas trzech dni w Alghero zaliczyłam
spaghetti a la vongola (x2:)), smażone świeże kalmary, solę ze
szparagami i wiele rodzajów przeróżnych antipasti. No i oczywiście
pizzę (moją ulubioną z bakłażanem, ma się rozumieć!). Na
Sardynii dużo osób zamawia pizzę na której są frytki, dla mnie
to dziwne połączenie, nie mówiąc o tym, jak straszna jest to
kaloryczna bomba. Ale widocznie na Sardynii nikt sobie nic z kalorii
nie robi, bo taką pizzę widziałam kilkakrotnie. Uczniowie też ją
zamówili podczas pożegnalnej kolacji.
CDN...
Kilka zdjęć (robionych Iphonem, więc jakość średnia)
|
Widok z mojego okna! |
|
Pierwsze w życiu łóżko z baldachimem:) |
|
Widok z okna |
|
Jadalnia |
|
Jadalnia |
|
Sola z warzywami w hotelowej restauracji |
|
Jedyny moment lepszej pogody... |
|
Palmy jesienią... |
|
Wielka agawa w hotelowym ogrodzie |
|
Widok na hotel podczas sztormu |
Te koty BARDZO chciały coś dostać:)
|
A to znalazłam na ścianie jednego z budynków:) |
|
Najlepsze lody!!!!! |
|
Spacer do portu w Alghero |
|
Ostatni wieczór w pizzerii (w tle pizza z frytkami na wierzchu!) |