niedziela, 15 września 2013

Jordi Savall w Daegu, 13.09.2013

Wczoraj byłam na jednym z najbardziej interesujących koncertów w moim życiu. Do Daegu przyjechał Jordi Savall, światowej sławy gambista. Postanowiłam, że koniecznie muszę pójść na koncert (bo taka  okazja może się już nie powtórzyć). Była to słuszna decyzja.
Koncert odbywał się w jednej z lepszych akustycznie sal Daegu: Susong Artpia, ładnej i nie za dużej. Spisuję moje wrażenia na gorąco, więc może być trochę chaotycznie.

Na koncert ledwo zdążyłam, choć wyjechałam 1,5 godz. z domu. Takie korki są w godzinach szczytu w Daegu (a podobno w porównaniu z Seulem to i tak nic!). Miałam najtańszy bilet (30 euro!, najdroższe są po 100) więc musiałam siedzieć na balkonie. Bilety sprawdzane były bardzo restrykcyjnie, panie biletowe odprowadzały delikwentów do samego krzesła!
Zastanawiałam się, jak będzie brzmieć gamba w tak dużym pomieszczeniu i czy na miejscach z tyłu balkonu będzie ją słychać. Było słychać i to bardzo dobrze! Nie wiem czy to kwestia dźwięku Savalla czy też z całą pewnością fantastycznego instrumentu, jakim dysponuje, czy również i sali, ale dźwięk był klarowny i czysty, nośny w forte, delikatny w piano.
Po raz pierwszy byłam na pełnym recitalu gambowym. Trochę się obawiałam, czy nie będzie mnie nużyć słuchanie gamby przez 2 godziny, czy recital nie okaże się monotonny. Na szczęście moje obawy nie sprawdziły się. Recital stanowił wspaniale przemyślaną i przygotowaną całość. Sala tonęła w ciemności, jedynie na środku stała lampa, mały pulpit i krzesło dla grającego. Niesamowity i bardzo działający na wyobraźnię nastrój, sprzyjający kontemplacji i słuchaniu muzyki. Dosłownie od pierwszych nut utworu przeniosłam się wstecz w czasie.
 Jordi Savall to niesamowicie charyzmatyczny a równocześnie bardzo skupiony na muzyce i swym instrumencie artysta. Nie wyczułam pozerstwa, jakiejkolwiek chęci kokietowania publiczności czy sztuczności. W jego występie liczyła się tylko jego gamba i muzyka. Oprócz grania podobało mi się wyważone, pełne powagi zachowanie na scenie, głębokie ukłony do publiczności (co jest oznaką szacunku dla niej, nie znoszę gdy artyści kłaniają się tylko lekkim skinieniem głowy, dla mnie znaczy to ze za przeproszeniem mają nas, publiczność, w d..e).
Gamba to fascynujący instrument. Po raz pierwszy widziałam go tak blisko i słuchałam jego pełnego i maksymalnego brzmienia. Ma 8 strun i jest skrzyżowaniem wiolonczeli i gitary. Wspaniale brzmią jej niskie struny a pizzicata są niezwykle dźwięczne i nośnie (dużo bardziej niż  w wiolonczeli). Gamba ma  kilka progów, tak jak gitara, ale gra się na niej smyczkiem, tak jak na wiolonczeli. Na prawdę fascynujący instrument, do zakochania!

Występ tworzył jedną spójną całość. Savall rozpoczął od utworów spokojniejszych, melodyjnych, kontemplacyjnych, by w drugiej części występu przejść do pozycji bardziej wirtuozowskich, szalonych (program na zdjęciu). W drugiej części pojawił się utwór ze skordaturą, czyli przestrajaniem dolnych strun instrumentu oraz zamianą strun burdonowych (nie wiem dokładnie jak on to zamienił, ale jak opowiedział w trakcie bisu, umieścił strunę szóstą na pozycji struny siódmej. Faktycznie widziałam, że wziął gambę na kolana i coś ruszał przy podstawku przy strunach, więc pewnie faktycznie było inaczej). Niektóre utwory następowały po sobie bez przerwy, inne artysta zapowiadał w trakcie grania, co robiło też niesamowite wrażenie. Do różnych utworów artysta używał kilku smyczków, w zależności od okresu powstania utworu.
Po przerwie udało mi się wmieszać w tłum i dostać na parter. Usiadłam na miejscu VIP  w trzecim rzędzie prawie na przeciwko Savalla, dzięki temu mogłam obserwować artystę z bliska. Jestem pełna podziwu dla jego kunsztu, umiejętności, muzykalności, powagi i pomysłów na to, jak zaplanować ciekawy koncert. Jestem równocześnie wściekła na moich studentów, że nie raczyli zjawić się na koncercie, pomimo, że kilkakrotnie ich na to gorąco namawiałam.
Niestety, jak to w Korei bywa, 3 razy podczas koncertu włączyła się komuś komórka (tu ludzie są permanentnie uzależnieni od telefonów, nie rozstają się z nimi nawet w nocy, ale o tym kiedy indziej. Wielki szacunek dla Savalla, że grał dalej i nie zdenerwował się). Ktoś inny przysnął i zaczął chrapać (ludzie są tu chronicznie przemęczeni, bo dużo pracują, więc odsypiają - kiedy mogą, w metrze, na koncercie, w autobusie itp). Ale w sumie i tak publiczność zachowywała się nadzwyczaj dobrze:)
Po występie ustawiłam się w dłuuuugiej kolejce po autograf. Kolejka jest monitorowana przez ochroniarzy, do artysty jest dopuszczana tylko jedna osoba pojedynczo i tylko w celu krótkiej konwersacji i zdobycia autografu. Udało mi się zamienić z Maestro kilka słów i zdobyć autograf oraz zdjęcie:)
Był to jeden z niezapomnianych wieczorów i chciałabym jeszcze nie raz uczestniczyć w tak inspirujących koncertach!

Program

Artysta w ciemności przy lampce. Niesamowity nastrój!

Kolejka po autograf!



Jordi Savall - od dzisiaj mój mistrz!

Trofeum zdobyte:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz