środa, 30 maja 2012

Zdjęcia z Sapporo

Oto rezultat mojej dzisiejszej wyprawy do miasta. Zimno niestety tutaj jest, dużo zimniej niż w Polsce. Musiałam nałożyć polar i kurtkę. Japonia jest niestety droga, w sklepie z kosmetykami tylko sobie pooglądałam produkty, bo ceny mnie dosłownie powalały! Europa górą. Teraz nie dziwił mnie te tabuny Japończyków, którzy kupują hurtowo markowe rzeczy w Europie. To dla nich taniocha!

W hotelu kolejne przyjemne zaskoczenie. Muszla klozetowa ma swoją deskę rozdzielczą: jest podgrzewana, ma regulowaną wysokość i kąt nachylenia, oraz można ustawić sobie muzykę do słuchania! Z kolei w kawiarnianej toalecie z muszli dobiegał do mnie głos damski mówiący do japońsku a potem włączył się odgłos szumu fal! Czego to człowiek nie wymyśli!:-)

Osobna sprawa to jedzenie. kanapki ryżowe, czy różne rodzaje zup, to podstawa. Można kupić na ulicy pierożki gotowane na parze lub smażone (dim sum i gyoza). No a supermarkecie sałatki, ryżowe ciastka i wiele innych pysznych rzeczy. Sushi póki co nie zjadłam-boję się.Choć pewnie to zupełnie nie racjonalne działanie-bo prawdopodobnie napromieniowane jest całe jedzenie, anie tylko ryby....

a oto miejsce, gdzie król chadza piechotą. Po japońsku:-)



Sapporo:










Kulinaria:











Sapporo!

Po bardzo długiej i ciężkiej podróży dobiliśmy w ok. 12 w nocy tutejszego czasu końcu do Sapporo!
Podróż była ciężka, ponieważ lecieliśmy nocnym samolotem, miałam miejsc w środkowym rzędzie, więc nie było warunków do spania. W pobliżu mojego miejsca kilka osób całą noc gadało, co skutecznie uniemożliwiało spanie (pomimo zatyczek w uszach itp.). Do tego jestem dosyć mocno zaziębiona (wzięłam w końcu antybiotyk) więc nie mogłam sobie znaleźć dogodnej pozycji do spania-bo w każdej chciało mi się strasznie kaszleć. Generalnie, było ciężko, i nawet filmy w osobistym wyświetlaczu i  świadomość, że leci się największym i najnowocześniejszym modelem samolotu pasażerskiego na świecie, nie pomagała. Samolot, jak pisałam wcześniej, wielkiego wrażenia na mnie nie zrobił, spodziewałam się czegoś jeszcze bardziej ekstra. Zajrzałam do reklamowanej szeroko pierwszej klasy (na 2 poziom nie udało mi się niestety dostać), i wygląda ona w rzeczywistości dużo mniej  spektakularnie niż w telewizyjnej reklamie. Jednak wczorajszej nocy wiele bym dała, żeby mieć miejscówkę w tej właśnie klasie i wyspać się na normalnym łóżku, w pozycji leżącej!!!!!! A więc do Seulu doleciałam już mocno zmęczona, tam mieliśmy 5 godzin przerwy i potem jeszcze kolejny 3 godzinny lot do Sapporo. W sumie prawie 20 godzin w podróży, w tym może 3 godziny snu.
A więc wczoraj w nocy byłam dosłownie trupem!!!!!
Sama Japonia póki co, zrobiła na mnie dość przygnębiające wrażenie. Ulice są bardzo ciemne i słabo oświetlone. Jedynie główna ulica w Sapporo przypomina Japonię z moich  wyobrażeń. Czuję się tu raczej jak w HongKongu, japońskiego high-tec jeszcze nie widziałam, ale zobaczymy co będzie w kolejnych miastach.
W hotelu okazało się, że dostałam mały pokój dla palących-zapach był nie do zniesienia. Zeszłam na dół, do lobby hotelowego, żeby zmienić pokój, a tam okazało się, że jeszcze 7 osób ma podobny problem. W hotelu nie chcieli oczywiście zmienić nam pokoju, obsługa była niemiła i zaczęli robić wielki problem z tej zamiany. Ale na szczęście menagerka orkiestry wykłóciła się o inne  (większe!!!!:-)) pokoje dla nas (za które orkiestra musi dopłacać) i tym sposobem mam super duży i piękny pokój piękną dużą łazienką itp! Chociaż raz mam szczęście do dobrego pokoju. Wniosek z tego, że zawsze trzeba próbować zawalczyć o swoje.
Na szczęście sklepy są tu czynne całą dobę, więc kupiłam sobie różne pyszne rzeczy do jedzenia i zaopatrzyłam się w produkty śniadaniowe:-) Na razie boję się jeść sushi (po katastrofie w Japonii zdania na temat jedzenia japońskich morskich produktów są podzielone). Jednak w zasadzie prawie wszystko do jedzenie, co jest w sklepie pochodzi tu z morza, więc trudno, coś trzeba w końcu jeść. Póki co kupiłam sobie kanapkę ryżową z kawiorem (!!!) i duży pakiet miso.

W nocy padłam, spałam 9 godzin ciurkiem, obudziłam się o 13 tutejszego czasu. Czuję się już trochę lepiej. Kaszel nadal mnie męczy, ale chyba zaczynam się jakoś wydobywać z tej choroby. Dziś ostatnia dawka antybiotyku:-)

Trochę poćwiczyłam, jakoś powili przedzieram się przez tego Mahlera. Nie jest łatwo, ale walczę:-) Nawet nie chcę myśleć, co będzie na jutrzejszej próbie. Jest tylko 1 generalna próba na cały program, a potem koncert. To będzie ostra jazda bez trzymanki grać Mahlera nr 5 po 1 próbie na mega jet-lagu!!!!
Ale życie to wyzwanie, trzeba stawiać mu czoła i być odważnym. Do odważnych świat należy.

Idę teraz zwiedzać miasto (a raczej sklepy, chcę kupić jakieś pamiątki itp-tu jest chyba taniej niż w Tokyo). No i muszę w końcu coś zjeść, bo od rana jadę na miso.

Jest na tej trasie spora grupa polaków, więc mam fajne towarzystwo i na pewno będzie się dużo wesołych rzeczy działo.

Wieczorem wrzucę trochę zdjęć!

A to już krótki filmik z Sapporo:






wtorek, 29 maja 2012

Nowosci- Tournee Japonia, Korea z orkiestrą HR

Dawno sie nie odzywalam poniewaz bylam przez ostatni tydzien w Polsce i nie mialam internetu i mozliwosci pisania. Po drodze zagralam 2 koncerty. Jeden z Opium String Quartet na Festiwalu w Lancucie a kolejny z moim trio w Pulawach. Bylo wspaniale i juz wkrotce dokladniej napisze O tych wystepach. W czwartek niespodziewanie okazalo sie, ze mam jechac do Japonii na tournee z orkiestra radiowa z Frankfurtu. A wiec tylko zdazylam sie przepakowac w domu i troche pocwiczyc i pojechalam. Lot byl ciezki ale jakos go przezylam. Lecialam najwiekszym dwupietrowym airbusem! Ogromny samolot! Ale klasa ekonomiczna taka sama jak wszedzie a do tego za malo toalet! Byly mega kolejki! Nie moglam spac, meczyl mnie kaszel, bo porzadnie sie zAziebilam. Teraz jestem na lotnisku w Seulu i na goraco pisze z mojego telefonu (bo mam internet darmowy, za to sieci komorkowej iphone nie potrafil znalezc...)dlatego nie ma polskich znakow. Trasa bedzie trwala 2 tygodnie. Licze na internet w hotelach wiec bede wszystko na bierzaco uzupelniac. Teraz mam 3 godziny przerwy a potem czeka mnie jeszcze lot do Sapporo. Jestem w lekkim stresie, bo gramy m. in 5 symfonie Mahlera, ktorej niestety nigdy nie gralam. Wiec jutro niestety zamiast zwiedzania bedzie cwiczenie w hotelu. To na razie by bylo na tyle:-)





Das hr-Sinfonieorchester geht auf Tournee nach Japan und Südkorea

Zehn Konzerte mit Chefdirigent Paavo Järvi, Hilary Hahn und Alice Sara Ott

Plan koncertów:

Konzerte in Japan 
• 31. Mai: Sapporo (Concert Hall Kitara) 
Franz Liszt: 1. Klavierkonzert / Gustav Mahler: 5. Sinfonie 
• 1. Juni: Matsudo (Seitoku Universität - Konzert für Studenten) 
Richard Wagner: Rienzi-Ouvertüre / Gustav Mahler: 5. Sinfonie 
• 2. Juni: Yokohama (Minato Mirai Hall) 
Felix Mendelssohn Bartholdy: Violinkonzert / Anton Bruckner: 8. Sinfonie 
• 3. Juni: Nagoya (Aichi Prefectural Arts Theater) 
Franz Liszt: 1. Klavierkonzert / Gustav Mahler: 5. Sinfonie 
• 5. Juni: Fukuoka (Symphony Hall) 
Franz Liszt: 1. Klavierkonzert / Gustav Mahler: 5. Sinfonie 
• 6. Juni: Tokio (Suntory Hall) 
Franz Liszt: 1. Klavierkonzert / Gustav Mahler: 5. Sinfonie 
• 7. Juni: Tokio (Suntory Hall) 
Felix Mendelssohn Bartholdy: Violinkonzert / Anton Bruckner: 8. Sinfonie 
• 8. Juni: Tokio (Bunka Kaikan) 
Franz Liszt: 1. Klavierkonzert / Anton Bruckner: 8. Sinfonie 


Konzerte in Südkorea 
• 10. Juni: Seognam: (Arts Center) 
Felix Mendelssohn Bartholdy: Violinkonzert / Anton Bruckner: 8. Sinfonie 
• 11. Juni: Seoul (Arts Center) 
Felix Mendelssohn Bartholdy: Violinkonzert / Gustav Mahler: 5. Sinfonie 

Die Konzerte werden vor Ort von Radio- und Fernsehsendern medial begleitet. Auf www.hr-Sinfonieorchester.de ist die Tournee vom 31. Mai an in aktuellen Berichten und Bildern mitzuerleben.

poniedziałek, 14 maja 2012

Koncert Haba Quartet we Frankfurcie

Wczoraj byłam na super koncercie Haba Quartet i wiolonczelisty László Fenyö. Wybrałam się na niego w ostatniej chwili, spontanicznie. Haba Quartet istnieje i koncertuje od wielu lat (a w obecnym składzie już ponad 12 lat), jest znany przede wszystkim w Niemczech, ale jest zapraszany również na sceny międzynarodowe.  Sporo słyszałam o tym zespole, grają w nim moi starsi koledzy z radiowej orkiestry we Frankfurcie. W internecie jest sporo nagrań kwartetu, ale byłam ciekawa, jak zespół brzmi na żywo.

Ponieważ sama gram w kwartecie, bardzo uważnie słuchałam koncertu i obserwowałam muzyków. Rzuca się w oczy ich doskonałe zgranie, ogrom włożonej pracy, słychać, że grają razem od lat. Taka praca czeka mój kwartet, mam nadzieję, że za parę lat będziemy tak super zgrane jak Haba, albo nawet lepiej. Tego wspólnego feelingu nie uzyska się niestety w kilka miesięcy, choć wierzę, że my już jesteśmy na dobrej drodze. Ale poczyniłam dużo ciekawych spostrzeżeń odnośnie samego grania, mam nadzieję, że wkrótce wykorzystam je na naszych kwartetowych próbach.
Zrobiła na mnie ogromne wrażenie ilość repertuaru, jaką posiada ten kwartet! Imponująca lista programu, jakim dysponuje zespół znajduje się na ich stronie internetowej:
http://www.haba-quartett.de/
Niesamowite, ile jest genialnej muzyki na kwartet!!!! I ile jeszcze pięknych utworów przede mną!
Wszyscy członkowie kwartetu, to znakomici muzycy. Podziwiam ich pasję i chęć kameralnego grania. Są przecież bardzo zajęci w orkiestrze. Wszyscy pracują na pełne etaty, mają rodziny, są zajęci i na pewno zmęczeni pracą orkiestrową (a wiem jak czasami intensywne i męczące jest granie w tej orkiestrze, bo czasem sama gram z nimi projekty-i wtedy na prawdę, po 4,5 godzinnej próbie nie mam już siły na skrzypce!), a jednak CHCE im się grać jeszcze w kwartecie. A do tego pracują nad formą instrumentalną, grają w sposób kameralny, a nie orkiestrowy, co wcale nie jest takie oczywiste, po tylu latach grania w tutti dużej orkiestry symfonicznej.
Na początku koncertu wystąpił wiolonczelista László Fenyö, który przez lata był koncertmistrzem sekcji cello w w orkiestrze HR we Frankfurcie. Teraz ma 2 profesury w Niemczech i zrezygnował już z pracy orkiestrowej. Zagrał Suitę d-moll na wiolonczelę solo J. S. Bacha. Wspaniale interpretował tę muzykę! Tak grany Bach bardzo do mnie przemawia, na prawdę sprawiło mi ogromną przyjemność słuchanie kreacji Fenyö! Przepięknie frazował, wydobywał wielogłosowość i wielowymiarowość tej twórczości.
Potem został wykonany kwartet G-dur op. 77 Josepha Haydna, bardzo wirtuozowski i popisowy numer! Doskonale, brawurowo zagrany! Myślę, że będzie to następny kwartet Haydna, za który zabierzemy się z Opium String Quartet:-))
A na koniec usłyszałam kwintet na 2 skrzypiec, altówkę i dwie wiolonczele Schuberta C-dur op. 956. To długi, monumentalny utwór, o niezwykłej głębi, z karkołomną partią pierwszych skrzypiec. Po raz pierwszy słyszałam ten utwór na żywo!

Koncert był bardzo inspirujący i mam nadzieję, że jeszcze niejeden taki wieczór z muzyką przede mną! Czasem super zamienić się rolami i być po prostu słuchaczem:-)

Haba Quartet i László Fenyö


piątek, 11 maja 2012

Nowy profil Opium String Quartet na Myspace

Zapraszam do oglądanie nowego profilu kwartetu na stronie Myspace!!!!

https://www.myspace.com/kwartet.opium



A przy okazji trochę odświeżyłam mój stary profil na tym portalu. Można oglądać go pod tym adresem:

http://www.myspace.com/agnieszkamarucha



czwartek, 10 maja 2012

Kwietniowy koncert w Fotoplastikonie- magiczna podróż do przeszłości

Od czego by tu zacząć! Koncert i wystawa w Fotoplatikonie super się udały i były dla mnie niezapomnianym przeżyciem!!!!!
Fotoplastikon, to zupełnie magiczne miejsce, to tak, jakby cofnąć się w czasie do początków XX wieku albo nawet jeszcze wcześniej. Kilka informacji o tym urządzeniu:
Fotoplastykon (grplastikós – rzeźbiarski, również fotoplastikon) to automat do prezentacji pojedynczych fotografii(przezroczy) stereoskopowych z całych cykli fotograficznych na jednym stanowisku wizualnym.
Fotoplastykon był wielobocznym urządzeniem, w którym umiejscowione były wizjery do oglądania fotografii. Mechanizm przesuwczy co kilka sekund podawał nowe fotografie przed wizjer, dzięki czemu uzyskiwaliśmy efekt uzyskiwany przy oglądaniu później stworzonej diaporamy. Z reguły fotoplastykon posiadał 25 stanowisk do oglądania zdjęć.W latach osiemdziesiątych XIX wieku berliński przedsiębiorca August Fuhrmann (1844-1924) udoskonalił prototyp. W ten sposób powstały pierwsze fotoplastikony – w Niemczech nazwane szumnie Kaiser-Panorama (Panorama Cesarska) – pozwalające 25 osobom na równoczesne oglądanie przezroczy. 25-boczny bęben wykonany z trójwarstwowej sklejki z okleiną orzechową miał 3,75 m średnicy. Zgodnie z gustem epoki ściany bębna wieńczyła bogata dekoracja rzeźbiarska. Do oświetlenia przezroczy stosowano palniki gazowe z koszulkami żarowymi, a widzowie mogli sami regulować jasność oświetlenia.  W roku 1928 działało jeszcze 180 takich urządzeń, ale 3 kwietnia 1939 zamknięto ostatnią panoramę w Berlinie. Do naszych czasów przetrwało niewiele takich urządzeń – także w Polsce.




Fotoplastikon Warszawski powstał na pocz. XX wieku i działał prawie bez przerwy aż do teraz.
Aż do dnia koncertu, wstyd się przyznać, sama nie do końca wiedziałam, co to jest ten fotoplastikon. Wiedziałam, że było coś takiego i że ma związek z kinem. Wiedziałam też, że mieści się w Warszawie. Ale nie miałam pojęcia, że ta wiekowa maszyna znajduje się w samym sercu miasta, przy Alejach Jerozolimskich (idąc od Rotundy w stronę Centralnego)!!!! I nigdy bym nie przypuszczała, że w starej kamienicy kryje się taki skarb! Kamienica wygląda zwyczajnie, jest jedną z nielicznych ocalałych starych budynków w centrum, przez bramę wchodzi się na klatkę schodową od podwórka-i tam,  dzięki tablicy informacyjnej, można znaleźć właściwe pomieszczenie.
Szczerze mówiąc, gdy weszłam do pokoju, gdzie znajduje się Fotoplastikon, byłam zszokowana! Nie spodziewałam się, że pomieszczenie jest tak małe, i że prawie całe jest zajęte przez wiekowy instrument do oglądania ruchomych zdjęć. Pomyślałam sobie, że to niemożliwe, żebym miała tam zagrać koncert i że pewnie wszyscy Ci ważni zaproszeni goście z Ambasady nie pomieszczą się w sali. Powiedziano mi, że mam grać w środku maszynerii, i że na początku koncertu nie będzie mnie widać. Pomyślałam wtedy, że w takim razie zostanę w zwykłym ubraniu, bo przecież na pewno nie będzie zbyt oficjalnie. Ale jednak, przed samym koncertem przebrałam się w elegancką sukienkę, i dzięki Bogu, bo wszyscy goście, z Ambasadorem włącznie stawili się w komplecie i było bardzo oficjalnie i uroczyście.
Do maszyny można przedostać się prze małe drzwiczki na dole, ok pół metra wysokości i szerokości-więc do środka najpierw musiałam wstawić skrzypce w futerale, a potem sama się tam jakoś na kolanach przeczołgałam! Byłam w środku zupełnie sama, słyszałam tylko szum mechanizmu i widziałam obracające się obrazki. No i miałam dużo światła, bo przy każdym stanowisku były umieszczone lampki (dobrze, że elektryczne, a nie, jak na początku użytkowania machiny, w latach XXtych-gazowe, bo wtedy byłoby dosyć niebezpiecznie!:-))))
Poczułam, że przenoszę się w czasie!!!!! W środku wszytko było oryginalne, zapach specyficzny-kliszy, kurzu, mechanizmu obrotowego-słowem, zapach jak w starym kinie czy teatrze....Cudowna atmosfera do grania, byłam sama, wyciszona i skupiona, publiczność była na zewnątrz.
Ku mojemu pełnemu zaskoczeniu, okazało się, że w środku jest bardzo dobra akustyka, nośna i dźwięczna -duża niespodzianka, jak na takie małe pomieszczenie! Ale, w końcu Fotoplastikon jest zrobiony z drewna, więc nic dziwnego, że pięknie rezonuje i dobrze współgra z falami dźwiękowymi. Czyli, wbrew pierwszemu wrażeniu, ta mała salka to doskonałe miejsce na koncerty (z resztą, jak się później okazało, od jakiegoś czasu są w tym miejscu organizowane koncerty- występują soliści, duety, tria-no i pewnie kwartety-chociaż pewnie kwartet mieści się tam "na styk").
Podczas pierwszego utworu (zagrałam Adagio g-moll J. S. Bacha) zgasły światła, czułam, że publiczność na zewnątrz słucha intensywnie i choć jej nie widziałam, czułam z nią dosłownie namacalny kontakt. Potem ktoś mi powiedział, że wszyscy zastanawiali się, skąd dobiega melodia i gdzie ja się znajduję, bo nikt nie wpadł na to, że mogę być w środku maszyny!:-)
Po kolejnych przemówieniach było już mniej formalnie, mój występ towarzyszył wystawie, a mnie akompaniował szum przewijanej kliszy! Fajne i zupełnie nowe doświadczenie! Po koncercie odbył się bankiet, z pysznym winem i obłędnym tortem orzechowym!!!!(którego spory kawał zabrałam do domu, bo sporo zostało, a ja w domu mam dużo chętnych na taki pyszny tort:-).
Tak więc, z całą pewnością występ w Fotoplastikonie, był jednym z moich najciekawszych koncertów i najmniejszych- a już na pewno w najmniejszym pomieszczeniu. I jedyny, gdzie na scenę wchodziłam "na kolanach".


Kilka zdjęć z koncertu w Fotoplastikonie Warszawskim 26. 04. 2012









strona fotoplastikonu: http://www.fotoplastikonwarszawski.pl/



piątek, 4 maja 2012

Artykuł w marcowym numerze Muzyka 21

Ponieważ mój tata był redaktorem muzycznym, a mnie od lat ciągnie w stronę dziennikarstwa, od jakiegoś czasu staram się łączyć granie i pisanie (czego wynikiem jest ten blog:-)
Zawsze lubiłam pisać, wypracowania szły mi jak z płatka, marzyłam, żeby napisać kiedyś powieść. Oczywiście pewnie to marzenie nigdy się nie ziści, bo nie mam nigdy czasu ani cierpliwości żeby ten pomysł zrealizować. Poza tym, nigdy jeszcze nie przyszła mi do głowy na tyle interesująca i przekonująca historia, bym ją opisała. Musiałabym być stuprocentowo pewna, że to, co napiszę byłoby warte trudu i na prawdę interesujące dla innych. No a poza tym nie mam warsztatu....Uwielbiam kryminały, ale nie potrafiłabym wymyślić intrygi-za dużo jest tam wątków i szczegółów, za dużo matematycznej precyzji (a ja z matmy byłam raczej kiepska). Dlatego do tej pory ograniczam się do pisania krótkich reportaży, recenzji i wywiadów. Te ostatnie szczególnie lubię, bo często odpowiedzi rozmówców zupełnie mnie zaskakują, a również wzbogacają o nową wiedzę. A już najlepiej jest, gdy wywiad przeprowadzam z człowiekiem starszym, artystą z doświadczeniem i bujną przeszłością. Wtedy mogę poczuć atmosferę dawnych lat, poznać plotki i szczegóły życia muzycznego w minionych dziesięcioleciach. To coś zupełnie fascynującego!
Dlatego również uwielbiam czytać reportaże, dzienniki, wywiady i wspomnienia z podróży. To moje ulubione formy literackie, przy których nigdy się nie nudzę. Powieści zdecydowanie schodzą na drugi plan.
Piszę o tym wszystkim, gdyż niedawno ukazał się mój artykuł napisany dla gazety Muzyka21. Jest to wspomnienie z koncertu we Frankfurcie  i wywiad z amerykańskim kompozytorem Michaelem Gordonem, którego utwór absolutnie mnie zachwycił (co nie zdarza się tak często, jeśli chodzi o muzykę współczesną, z którą mam przez ostatnie 4 lata bardzo dużą styczność). Tym większy szacunek dla pana Gordona, bo to duża rzecz w dzisiejszych czasach napisać coś, co się wyróżnia: utwór efektowny, ciekawy, który zostaje w pamięci i wywołuje dużo skojarzeń, gdzie muzyka bezpośrednio na słuchacza oddziałuje. Zalewa nas taka masa współczesnej muzyki, tyle jest kompozytorów pozbawionych dobrego warsztatu, tyle jest w końcu kompozycji bez koncepcji, bez polotu, po prostu nudnych i brzydkich, że cieszy mnie każdy utwór, który na tym tle się wyróżnia. Wiem co mówię, bo regularnie słucham koncertów Ensemble Modern, a czasem sama w nich uczestniczę. Wielu młodych twórców, chcąc wykreować się za wszelką cenę, tworzy w okół siebie aurę niesamowitości i ekscentryczności,  podkreślają to strojem, zachowaniem, pozą. Ich muzyka jest dziwna, pełna eksperymentów, ale często nic ona nie wnosi-ot, kolejny utwór, który raz zostanie zagrany, a potem zapomniany. Kompozytorzy nie znają się na instrumentacji a ich partytury często są niewykonalne, lub niedopracowane. Pisząc, odsłuchują swoje utwory na programach komputerowych, a potem dziwią się, że w wykonaniu żywych ludzi, wszystko brzmi inaczej, mniej precyzyjnie -że inna jest rytmizacja i intonacja.
Rozumiem, że ci młodzi ludzie eksperymentują, poszukują, ale dla wielu z nich Muzyka i Sztuka oraz chęć znalezienia muzycznego absolutu, dążenia do perfekcji, nie są nadrzędnymi celami. Ich celem jest kariera, czasem szybka i powierzchowna, sława i pieniądze. Tacy młodzi kompozytorzy nie mają w sobie żadnej pokory, żadnego poczucia wstydu, niepewności-grają współczesnych celebrytów- szalonych, zwariowanych, roztargnionych, którym wszystko trzeba wybaczać, często są nieuprzejmi dla wykonawców, aroganccy. I to mi się bardzo nie podoba! Oczywiście są wyjątki-i z tego należy się cieszyć, ale niestety tylko potwierdzają one regułę, o której tu napisałam.
Jestem ciekawa, czy tacy kompozytorzy zdają sobie sprawę, że wykonawcy bardzo często są wściekli na nich, że każą im grać takie straszne gnioty? Że ich partytury męczą, że te utwory są niewykonalne i ZA DŁUGIE? (zbyt długie kompozycje to osobny temat, to zdarza się niestety wszystkim kompozytorom,  niezależnie od wieku i narodowości-podczas jednego z koncertów w Filharmonii Berlińskiej uznanego kompozytora szwajcarskiego połowa sali wyszła w trakcie wykonywania utworu, gdyż trwał on półtorej godziny i był w zasadzie o niczym-materiał muzyczny ciągle się powtarzał! Wiem, bo byłam i widziałam, publiczność była zdegustowana na MAXA!!!) Że w końcu wykonawcy marzą o zrobieniu Vide z połowy utworu i zadają sobie pytanie: po jaką cholerę on to napisał?

Dlatego cieszy mnie mi się podejście Gordona (choć do młodych już raczej nie można go zaliczyć, to raczej kompozytor średniego pokolenia)- ma pomysł na siebie i konsekwentnie go realizuje, jest miły, bezpośredni i bezproblemowy. A jego utwór Cold, był dla mnie na prawdę dużym przeżyciem.

No cóż, trochę się rozpisałam. Na pewno jeszcze wrócę do tematu pisania, recenzji i innych tego typu spraw, bo mam sporo do opowiedzenia na te tematy. Wiele przygód mi się przydarzyło, o wielu rzeczach po prostu MUSZĘ tu napisać. Lista jest długa i czeka....:-)

Miłego długiego weekendu życzę!!!







wtorek, 1 maja 2012

Opium String Quartet- Nowa Strona internetowa

Od kilku tygodni pracujemy intensywnie nad nową stroną internetową Opium String Quartet. Nad całym projektem czuwała nasza Pani Menager Magda Mełecka. Stronki nie ma jeszcze w sieci, bo przechodzi testy, ale można już ją podejrzeć pod tym adresem.

http://opium.prj8.pl/#

Strona miała być prosta, przejrzysta i łatwa w odbiorze. Zależało nam też, żeby szybko się otwierała i to na różnych, nawet wolniejszych przeglądarkach, czy sprzęcie. Na razie jest tylko polska wersja językowa, ale pracujemy już nad tłumaczeniami. Na pewno będziemy ją jeszcze udoskonalać i ulepszać, ale początki i tak zapowiadają się bardzo ciekawie.
Zapraszam do oglądania!