niedziela, 22 kwietnia 2012

Zapraszam na wystawę do Warszawskiego Fotoplastikonu

Zapraszam na wystawę połączoną z moim koncertem w Warszawskim Fotoplastikonie, 26.04. 2012 o godz. 19
Oto tekst oficjalnego zaproszenia:

Na dachu Europy”
Stereoskopowa podróż po Szwajcarii lat 60.

Muzeum Powstania Warszawskiego oraz Fotoplastikon Warszawski zapraszają na wystawę trójwymiarowych zdjęć Szwajcarii z lat 60. ze zbiorów własnych Fotoplastikonu, która będzie prezentowana od 26 kwietnia 2012 roku, od wtorku do soboty, w godz. 10.00-18.00, w Fotoplastikonie Warszawskim w Al. Jerozolimskich 51.
Wystawa została objęta patronatem honorowym Ambasady Szwajcarii w Polsce.
Stereoskopowa podróż nieznanego fotografa ukazuje Szwajcarię lat 60. Autor na 47 obrazach uchwycił piękno architektury miasteczek, ulic i mieszkańców w nich żyjących, w połączeniu z alpejskimi krajobrazami, jeziorami i rzekami, nad którymi leży większość miast kantonalnych Szwajcarii, tj. Zurych, Genewa, Lozanna czy Berno. Na zdjęciach zobaczymy słynną wieżę zegarową w Bernie, ruiny rzymskiego amfiteatru w Avenches, promenadę nad rzeką Reuss w Lucernie czy wąskie uliczki w Lozannie, rozchodzące się dookoła kościoła św. Laurenta. Zdjęcia składają się na ciekawy i atrakcyjny pejzaż Szwajcarii z tamtych lat. Te i wiele innych obrazów, będzie można zobaczyć od 26 kwietnia 2012 roku w Fotoplastikonie Warszawskim.
Jest to wystawa z kolekcji Fotoplastikonu, pokazana na nowo po 50 latach. Stanowi ona kontynuację cyklu wystaw ponownie prezentowanych po kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu latach w tym zabytkowym miejscu i urządzeniu.
Podczas otwarcia wystawy, dnia 26 kwietnia o godz. 19.00, słowo wstępne wygłosi Pan Lukas Beglinger, Ambasador Szwajcarii w Polsce, przebywający na placówce w Warszawie od 2011 roku. 
Kilka słów o relacjach polsko-szwajcarskich opowie Pan Ulrich Schwendimann, dyrektor Polsko-Szwajcarskiej Izby Gospodarczej w Polsce.
Komentarz do zdjęć wygłosi Pan Marcin Wälli. Polak, urodzony i wychowany w Szwajcarii; z wykształcenia historyk, lecz nigdy nie pracujący w zawodzie. Zaraz po studiach wyjechał za miłością i z pomysłem na życie do Polski. Wspołwłaściciel klubokawiarni Solec w Warszawie i miłośnik gier planszowych, propagujący je jako rodzaj sensownego spędzania wolnego czasu. 
Podczas wernisażu będzie można posłuchać utworów muzycznych w wykonaniu Pani Agnieszki Maruchy; laureatki międzynarodowych konkursów skrzypcowych, solistki, kameralistki, pedagoga, pochodzącej z warszawskiej rodziny o tradycjach artystycznych. 
W chwili obecnej Pani Agnieszka Marucha wraz z pianistą Tomaszem Pawłowskim pracuje nad realizacją płyty z sonatami szwajcarskiego kompozytora Hansa Hubera pod honorowym patronatem Ambasadora Szwajcarii.






czwartek, 19 kwietnia 2012

Nagrania, nagrania!!!!

To taki wpis na gorąco. Właśnie odsłuchałam pierwszy master naszego ostatniego kwartetowego nagrania i, co rzadko mi się zdarza, jestem na prawdę zadowolona!!!! Na ogół jestem potwornie krytyczna w stosunku do siebie, i słuchanie pierwszych masterów jest na ogół bardzo nieprzyjemną sprawą. Od razu słyszę wszystkie nieczystości i błędy, jestem zła, że zagrałam w taki sposób a nie inny, zastanawiam się, czy są lepsze wersje do wymiany, czy musi już tak zostać. Ale tym razem jest inaczej, i jestem bardzo z tego powodu szczęśliwa. Wniosek z tego taki, że jako kwartet zrobiłyśmy duże postępy w ciągu roku, jesteśmy bardziej zgrane, lepiej się słuchamy i gramy coraz bardziej zbliżoną do siebie artykulacją. Czyli udaje nam się wszystko to, do czego dążymy i nad czym pracujemy :-) Oby tak dalej! Ola, Magda i Ania- SUPER ROBOTA, dziękuję!!!!
Taki master daje bardzo silną motywację do dalszej pracy, bo jak wiadomo, zawsze może być lepiej i trzeba dążyć do ideału, ale fajnie jest widzieć realne postępy i wymierne rezultaty włożonego wysiłku i poświęconego czasu!


środa, 18 kwietnia 2012

Festiwal im Kurta Weila w Dessau

10 marca, jako członek zespołu Ensemble Modern, występowałam w Dessau, w ramach Festiwalu im. Kurta Weila.
Nie napisałam o tym wydarzeniu na bieżąco, gdyż w hotelu w Dessau nie było internetu, a zaraz potem pojechałam prowadzić kurs na Sardynii. Tam nie miałam zupełnie nastroju wracać do klimatów Niemiec Wschodnich. A jednak po jakimś czasie postanowiłam wrócić myślami do Dessau...



Pierwszy koncert Ensemble Modern odbył się w słynnym budynku Bauhaus, wpisanym na światową listę dziedzictwa UNESCO. To budynek raczej niepozorny, niczym nie różniący się od wielu tego typu obiektów miejskich, a jednak w sposób szczególny wytyczył nową drogę w budownictwie europejskim.
Kiedy w 1925 roku postanowiono siedzibę szkoły Bauhausu przenieść z Weimaru do Dessau, jej ówczesny dyrektor, Walter Gropius stanął przed ważnym wyzwaniem i wielką szansą zaprojektowania nowego budynku uczelni. Wobec problemów finansowych z jakimi borykała się szkoła, Gropius zdecydował się na sprzedaż zastawy stołowej Napoleona Bonaparte, która była w posiadaniu jego rodziny od pokoleń. Historycy architektury potraktowali ten gest symbolicznie, jako wiele mówiący o stosunku awangardy do historii. Zabudowania Bauhausu w Dessau powstały w latach 1925-1926. W żadnej innej realizacji Gropius nie uzyskał takiej czystości form i tak znakomitej zgodności ich z celami użytkowymi. Siła oddziaływania szkoły Bauhausu, a także samego budynku autorstwa Gropiusa, okazała się ogromna. W znacznym stopniu wpłynęła na rozwój ruchu nowoczesnego w architekturze. Stanowiła inspirację dla projektantów, zmieniała ich sposób myślenia o architekturze. Z całą pewnością bez niej współczesne budownictwo wyglądałoby zupełnie inaczej.




W Dessau panuje trochę senna i przygnębiająca atmosfera Niemiec Wschodnich. Niby wszystko jest odnowione, widać zachodzące tu zmiany, ale kontrast w stosunku do zachodniej części Niemiec jest ogromny. Miasto jest jakby wyludnione, na ulicach niewielu ludzi, wieczorem ciemno i dosyć nieprzyjemnie. Gdy wracałam kilka razy z próby po zmroku czułam się dość nieswojo. W ogromnym teatrze, który stoi na środku miasta, odbywały się swego czasu zjazdy III Rzeszy. Bywał tam nawet Hitler. W czasach swej świetności miasto było ważnym strategicznie i gospodarczo miejscem dla regionu, ale po wojnie wszystko się zmieniło. Teraz zostało już tylko nostalgiczne wspomnienie dawnej świetności. Podczas mojego pobytu, w niedziele rano, odbywała się dosłownie obok hotelu, w którym mieszkałam, demonstracja neonazistów. Krzykliwe przemówienia i na cały regulator skandowane piosenki z czasów świetności hitlerowskich Niemiec dopełniały atmosfery poranka. W mieście były kordony policji, a na ulicach można było zaobserwować wszelkie typy dziwnych indywiduum. Najczęściej nastolatki ubrane "na gotycko". Trochę dziwnie się czułam, jakbym przeniosła się do innej epoki.
Za to jedzenie w Dessau jest fantastyczne. Wspaniała regionalna kuchnia, przemiła obsługa w restauracjach, ludzie dużo bardziej naturalni i spontaniczni niż na Zachodzie. Izolacja zrobiła swoje. A do tego bardzo przystępne ceny! Znakomite jest też centrum handlowe, gdzie zrobiłam MEGA zakupy ubraniowo-kosmetyczne (to na prawdę cud, że udało mi się z tymi wszystkimi rzeczami zabrać z powrotem i jakoś upchnąć je do walizki). Ludzie na wschodzie są oszczędniejsi, ciągle mają mniej pieniędzy, dlatego mniej wydają. A sklepy są te same, co np. we Frankfurcie. Dlatego przecen jest więcej i można na prawdę upolować świetne rzeczy w bardzo dobrych cenach:-) 


Na koncercie, pomimo demonstracji, była pełna sala. Festiwal Weila ma tu wieloletnią tradycję, a publiczność przyjeżdża tu z całych Niemiec, żeby wysłuchać koncertów i obejrzeć instalacje. Koncert, w którym uczestniczyłam poświęcony był twórczości m.in Dariusa Milhaud i Kurta Weila. To wspaniała, energetyzująca muzyka, z nutką pastiszu, komedii, nostalgii. Bardzo przyjemna i łatwa do słuchania, nawet dla mniej wyrobionych słuchaczy, dlatego prawdopodobnie kompozytorzy ci mają tylu wielbicieli i miłośników. Dla mnie, te koncerty były również niezapomnianym przeżyciem!



poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Kilka zdjęć kwartetu z koncertu w Urlach i wspomnienie z dawnych czasów

01. 04. 2012 wraz z Opium String Quartet i Panią Anną Seniuk wystąpiłyśmy z koncertem pasyjnym w Kościele Rzymskokatolickim w Urlach (o ideii naszych koncertów pasyjnych pisałam przy okazji występu w Sokołowie Podlaskim). Podobnie jak w Sokołowie, wykonałyśmy Siedem słów Chrystusa na krzyżu Josefa Haydna.
W kościele było strasznie zimno, miałam na sobie 2 swetry, rajstopy, spodnie (!!!!) na to koncertową spódnicę, a na to wszystko jeszcze coś w rodzaju wełnianego płaszcza (widać na zdjęciach, jak grubo jesteśmy ubrane!!!!), a i tak nie potrafiłam się rozgrzać. Ciężko się gra w takich warunkach, ale taka sytuacja zdarzyła mi się nie pierwszy raz. Generalnie, grając w kościele, trzeba liczyć się z tym, że może być bardzo, bardzo zimno.Każdy muzyk z resztą o tym wie.
Kiedyś, jeszcze na studiach współpracowałam z orkiestrą Warszawscy Wirtuozi. Mieliśmy koncert w Bazylice na Pradze w Warszawie, skądinąd wspaniałym kościele, o głębokiej, potężnej akustyce. Była zima, a w środku kościoła zimno nie do opisania!!! Wielokrotnie potem występowałam w tej bazylice, ale już nigdy tak tam nie zmarzłam, jak wtedy. Próby były koszmarem, instrumenty strasznie się rozstrajały. Para dosłownie leciała z ust! Bałam się, że skrzypce mi się rozkleją!!! Skończyło się na tym, że i próby i koncert grałam w kurtce oraz rękawiczkach z odciętymi palcami. Ale to jeszcze nic. Występowała z nami pianistka z Azji, Koreanka, Chinka lub Japonka, nie pamiętam już dokładnie. Na próbach była cieplutko ubrana, ale na koncert założyła wydekoltowaną suknię balową z odkrytymi ramionami. To było czyste szaleństwo! Nie wiem, do tej pory zastanawiam się, jak ona była w stanie zagrać ten koncert (a wykonywała koncert fort. f-moll F. Chopina, i poszło jej całkiem nieźle jak na takie zimno)! Czy tam w Korei tak szkolą ludzi, by byli w stanie zagrać w każdych, nawet najbardziej ekstremalnych warunkach? Prawdopodobnie tak. Ja nie byłabym w stanie w takiej kreacji zagrać nawet kilku nut przy takiej temperaturze, ręce mi grabiały nawet w kurtce i rękawiczkach! Dreszcz mnie przechodził, jak na nią patrzyłam, do tej pory to pamiętam. Ale cóż,jak widać, dla urody trzeba trochę pocierpieć. Zastanawiałam się potem, czy po koncercie ona rozchorowała się na zapalenie płuc, na oskrzeli czy krtani? Bo to, że musiała po tym zachorować, mam jak w banku!

A wracając do Urli-koncert udał się pięknie. Atmosfera, dzięki wspaniałej publiczności była na prawdę gorąca, więc po kilu pierwszych taktach, w ogóle nie odczuwałam już zimna. Dzieło Haydna, to tak wspaniała muzyka, że grając ją, można zapomnieć dosłownie o wszystkim (i wcale nie jest to przenośnia). a Pani Anna Seniuk przeszła samą siebie recytując teksty pasyjne! Było na prawdę zjawiskowo!

A to już zdjęcia z koncertu:-)




piątek, 13 kwietnia 2012

Sesja z Opium String Quartet w Studio S1


10 kwietnia wraz z Opium String Quartet nagrywałam materiał na naszą wspólną płytę. Znajdą się na niej utwory kompozytorów polskich, m.in. Macieja Małeckiego. Nagranie realizował Zbigniew Kusiak, z którym bardzo lubię współpracować. Moja znajomość z nim zaczęła się przy okazji płyty z utworami Zygmunta Stojowskiego, której część zrealizował. Niedawno wspólnie nagrywaliśmy kompozycje Naji Hakima, projekt, nad którym obecnie pracuję. Cenię Pana Zbyszka za bardzo konkretny, zdecydowany sposób pracy, bardzo dobrą muzyczną intuicję oraz pozytywną atmosferę podczas nagrania.
To już nasza druga sesja z kwartetem w Studio koncertowym im. Witolda Lutosławskiego S1.
Uwielbiam nagrywać w tym studio ze względu na wspaniałą akustykę i świetne proporcje. Sala daje wielką przyjemność grania, pomaga szczególnie smyczkom.
Miałyśmy tylko 4 godziny na naszą sesję, co okazało się bardzo optymistycznym założeniem. Ponieważ dużo pracowałyśmy przed nagraniami, ćwiczyłyśmy utwór bardzo wnikliwie i szczegółowo, miałyśmy wrażenie, że jesteśmy naprawdę znakomicie przygotowane. A jednak, podczas samego nagrania zmysły się wyostrzają, słyszy się więcej niż zazwyczaj, drobiazgi, na które nigdy wcześniej nie zwracało się uwagi, nagle zaczynają drażnić....Ciągle ma się wrażenie, że można nagrać coś lepiej, precyzyjniej, piękniej. Człowiek staje się dużo bardziej krytyczny niż zazwyczaj. A to utrudnia granie i powoduje niepotrzebny stres i zmęczenie.
Dlatego czasu nigdy nie jest za dużo, a najczęściej po prostu go brakuje. Niestety, sala S1 jest bardzo droga (za dobre studio trzeba słono zapłacić-ale warto!!!!), dlatego nagrywa się kompaktowo, z zegarkiem w ręku, bez długich przerw na odpoczynek. Nam starczyło tego czasu dosłownie „na styk”.
Nagrywałyśmy 16 minutowy utwór Macieja Małeckiego, kompozycję pełną zrytmizowanych szybkich przebiegów ostinatowych zakończoną przepięknym, bardzo ekspresyjnym Adagio. Podkręcone tempa, w nutach czarno, dużo materiału muzycznego. Pełna gotowość i koncentracja. Ale o to właśnie tu chodzi, grając takie rzeczy można przekraczać swoje własne granice, dążyć do niesamowitej precyzji, dawać z siebie wszystko. Słowem, można się pozytywnie się nakręcać!
W kwartecie można poczuć się cząstką czegoś większego, jakiegoś mechanizmu, który się współtworzy, być jak jeden organizm, wspólnie odczuwać i wspólnie oddychać. Takie granie daje pozytywnego „kopa” i ogromnie dużo radości i satysfakcji!

A jednak nagrywanie z kwartetem jest dla mnie większym obciążeniem niż realizacja projektów solowych. Gdy jestem sama, lub tylko z pianistą, martwię się tylko o siebie, tylko ja sama ponoszę konsekwencje moich ewentualnych błędów, nieuwagi, zmęczenia czy dekoncentracji. Gdy jesteśmy w czwórkę, każda z nas musi być podwójnie skupiona. Wystarczy moment nieuwagi lub braku skupienia kogokolwiek i cała czwórka musi zaczynać od początku...Trzeba być naprawdę bardzo skupionym i uważnym.
Po nagraniu z kwartetem zmęczenie jest ogromne, ale za to satysfakcja poczwórna!!!!No a poza tym, chociażby ze względu na aspekt czysto towarzyski, takie nagrania to czysta przyjemność :-)))
Na szczęście wszystko poszło bardzo dobrze i już nie mogę się doczekać pierwszego mastera! Jestem strasznie ciekawa, jaki będzie efekt końcowy naszych zmagań!









środa, 4 kwietnia 2012

Trio Ardito w Bernie

18 marca miałam okazję zagrać koncert wraz z Trio Ardito w centrum ekumenicznym w Kehrzatz (to malutka miejscowośc pod Bernem). Jakoś tak się złożyło, że dość długo nie graliśmy koncertów w tym składzie, gdyż każdy z nas był za bardzo zawalony robotą i zajęty solowymi bądź też innymi projektami. Tym bardziej, wspaniale było spotkać się po latach by wspólnie pomuzykować i zaprezentować szwajcarskiej publiczności utwory słowiańskich kompozytorów (Moszkowski, Chopin, Wieniawski, Szostakowicz)!!!
Mam nadzieję, że już niedługo znów coś wspólnie zagramy:-)
Koncert na prawdę dobrze poszedł, zaliczam go do bardzo udanych! Akustyka w centrum ekumenicznym jest bardzo udana, dobrze sie tam gra, w sali jest sporo przestrzeni, ale nie jest też zbyt duża. Lubię tę salę, jest świetna dla smyczków!
W tej właśnie sali nagrywałam Sonatę E-dur na skrzypce i fortepian nr 2 op. 37 Zygmunta Stojowskiego (płyta AP0221) wraz z pianistą Jean-Jacquesem Schmidtem kilka lat temu. Dlatego podczas koncertu towarzyszyło mi wiele wspomnień! A z Jean-Jacquesem i jego żoną spotkałam się prywatnie przy okazji tego wyjazdu. Dzięki nim zjadłam jedne z najlepszych czekoladek w życiu!!!!!! (ale o tym napiszę następnym razem, zapomniałam jak nazywała się ta malutka cukierenka w Bernie, w której przed samym wyjazdem kupiłam trufle....)

To zdjęcie zrobiliśmy zaraz po występie.