czwartek, 28 czerwca 2012

Hans Huber, czcionka gotycka i inne

Już za miesiąc ukaże się moja nowa płyta z utworami na skrzypce i fortepian Hansa Hubera nagrana wraz z pianistą Tomkiem Pawłowskim (to zdjęcie z sesji fotograficznej do książeczki płytowej).


Równocześnie zabrałam się do pisania pracy na temat życia i twórczości kompozytora. Biografia Hubera pochłania mnie w ostatnich dniach całkowicie. Studiuję jego listy, wspomnienia, artykuły prasowe... sporo tego jest. Niektóre książki pisane są czcionką neogotycką (gotyk niemiecki). Zetknęłam się z takim rodzajem druku po raz pierwszy i strasznie utrudnia mi to pracę!!!! Nie dość, że trudno mi jest rozszyfrować to pismo, to do tego wszystkie materiały są w języku niemieckim, więc praca podwójna! Najgorsze są litery S, B, H, A, strasznie się mylą i czasem na prawdę nie wiadomo, o co chodzi....

Pismo gotyckie — rodzina krojów pisma opartych na alfabecie łacińskim, o łamanych i bardzo ozdobnych konturach. Początki tego pisma datuje się na XI wiek. W powszechnym użyciu pismo gotyckie występowało od XIII wieku i używane było w Europie Zachodniej i Środkowej do późnego średniowiecza. Wyparte zostało przez tzw. pismo humanistyczne w XV wieku.
Druk polski zachował pismo gotyckie do XVII wieku. Dopiero u schyłku XVII wieku pojawiają się już całe książki drukowane okrągłą italiką. W Czechach druk gotycki zachował się do XIX wieku, w Polsce do XVIII wieku głównie w wydawnictwach straganowych.
W krajach kręgu kultury niemieckiej i w samych Niemczech długo przetrwało przedłużenie pisma gotyckiego w postaci jego dziedziczki — pisma neogotyckiego. Pismo to było tam w powszechnym użyciu do przełomuXVIII i XIX wieku. W 1875 roku zrezygnowały z niego Dania, Norwegia i Islandia, a w 1941 same Niemcy, kiedy naziści zdecydowali o przejściu na antykwę, motywując to tym, że pismo neogotyckie pochodzi od Żydów. Obecnie pismo neogotyckie bywa niesłusznie kojarzone z nazizmem. Pomimo tego używane jest ono do dzisiaj w niektórych kantonach Szwajcarii.



Tak to mniej więcej wygląda:



Kilka ciekawych tekstów:


Pierwsze wspomnienia dot. osoby Hubera łączą się z moim domem rodzinnym, gdzie Huber, mój ojciec chrzestny, często wpadał w odwiedziny. Zawsze podchodził do mnie, przynosząc wspaniałą paczkę pralinek, uszczęśliwiając mnie słowami: So Bueb, da chesch a süessi Kanone. No Mały, masz tu słodkie armatki.

Jak wspomina Pan Hubera?
Zawsze ogromne wrażenie robiła jego żywotność, fantazja, jego niezwykła znajomość ludzkiej natury. Bardzo dbał podczas zajęć o rozwijanie indywidualności ucznia.

Oczekuję od kompozycji, że będzie mnie w stanie w jakikolwiek sposób porwać. Że mnie poruszy wewnętrznie. Że w tej kompozycji będę mógł przeżyć Niebo i Piekło. Oczekuję od utworu, że da instrumentowi to, czego dany instrument wymaga. Czyli, że np. fortepian, pozostanie nadal fortepianem...






wtorek, 26 czerwca 2012

Kursy Bosa Antica we Włoszech już wkrótce!!!!!!

Słońce, woda, piękne stare miasto, wspaniałe lokalne jedzenie, plus 2 tygodnie z muzyką, sztuką, kulturą! To wszystko mają do zaoferowania kursy na Sardynii, na których corocznie uczę. W tym roku będzie wiele atrakcji, do bosy przyjedzie wielu wspaniałych artystów i pedagogów. Gwiazdą kursów będzie legendarny pianista włoski Aldo Cicciolini! Już nie mogę się doczekać, żeby go poznać, to żyjąca legenda! Mam nadzieję, że uda mi się przeprowadzić z nim wywiad!
Ja będę prowadzić klasę skrzypiec oraz wstępować na koncertach wspólnie z innymi wykładowcami. A w wolnych chwilach będę chodzić po sklepach z tradycyjnymi wyrobami tego regionu (ceramika i przepiękna srebrna biżuteria z koralem) i próbować wspaniałych dań kuchni sardyńskiej. Najlepsze na świecie cappuciono, świeży ser ricotta krojony w grube plastry, wspaniałe pomidory pachnące słońcem-to moje ulubione dania. No i oczywiście owoce morza a na deser duże, bardzo tłuste włoskie lody!!!!
Wszystkich chętnych zapraszam w lipcu do Bosy na Sardynię- to doskonała okazja żeby spędzić niezapomniane wakacje połączone ze sztuką. 








sobota, 23 czerwca 2012

Koncert na rozdaniu Nagród Muzycznych im. Ernsta von Siemensa w Monachium

Wczoraj miałam okazję wraz z zespołem Ensemble Modern zagrać na zamkniętej imprezie w Cuvillies Theater w Monachium. Było to coroczne rozdanie nagród muzycznych przyznawanych przez Fundację Siemensa. O ile się orientuję, to ten sam Siemens, który produkuje elektronikę i AGD. Super, że nie skąpią grosza na szczytny cel, jakim jest wspieranie artystów. Nagrodę dostają głownie kompozytorzy. Niewielkie sumy są przeznaczone dla młodych artystów, natomiast co roku przyznawana jest nagroda główna ok. 250 tyś euro!!!!!za całokształt. W tym roku nagrodę dostał kompozytor Friedrich Cerha.
Cerha Friedrich (ur. 1926), kompozytor i dyrygent austriacki. W 1958 współzałożyciel zespołu Die Reihe, grającego muzykę współczesną. Wykładowca i profesor (od 1960) Musikakademie w Wiedniu.
Słynny interpretator muzyki II szkoły wiedeńskiej- Arnolda Schoenberga, Albana Berga i Antona Weberna. Cerha dokończył instrumentację opery Lulu Berga.Skomponował m.in. Relazioni fragili na klawesyn i orkiestrę kameralną (1957),Spiegel I-VII na orkiestrę i taśmę (1960-1968); opery - Baal wg B. Brechta (1981) i Der Rattenfänger (1986), również kwartety smyczkowe (od 1989) z zastosowaniem techniki mikrotonowej.




Wykonywaliśmy m.in. utwór Cerhy Bruchstück, Getraumt (2009). Cerha, podobnie jak jego wiedeńscy poprzednicy i mistrzowie, lubi operować kolorem, nastrojem a czasem harmonią. Utwór Bruchstück to kompozycja o niewielkiej fakturze, pełna niuansów, subtelnych zmian, przemyślana. Atonalność z elementami tonalności-tak można w skrócie ją określić. Dobrze się tego słucha i bardzo dobrze się to gra. Cerha na próbach jest bardzo precyzyjny, ma swoją wizję utworu i konsekwentnie ją realizuje. Oczywiście kompozytor wszędzie jeździ ze swoją żoną, która jest jego doradcą, menagerem, muzą i w ogóle, jak wiele żon, to ona tak na prawdę stoi za karierą męża. Widać, że bardzo w niego wierzy, ale też ma swoje zdanie i lubi zaznaczyć swoją obecność, co nie umknęło nam, muzykom:-)

Koncert odbył się w przepięknym zabytkowym Cuvilliés-Theater (dawnym Residenztheater) w Monachium. Dla samego teatru warto było zagrać ten koncert. To przepiękne miejsce, kapiące złotem, urządzone i zaprojektowane z iście barokowym przepychem (rococo). Choć teatr jest malutki, ma dobrą akustykę i niezwykły czar. W czasie wojny, na krótko przed zniszczeniem całego kompleksu pałacowego, w którym znajdował się Cuvillies, teatr został częściowo rozebrany i zabezpieczony. Odbudowano go w latach 50. Teatr należy do jednych z najważniejszych miejsc historycznych w Monachium, jest jednym z obowiązkowych punktów w programach wycieczek po tym mieście.

O teatrze można poczytać więcej na tej stronie:

http://en.wikipedia.org/wiki/Cuvilliés_Theatre



wtorek, 19 czerwca 2012

Koncert na 65. Aldeburgh Festival, Snape

Wczoraj wraz z zespołem Ensemble Modern wystąpiłam na 65. Aldeburgh Festival w Wlk. Brytanii. Był to debiut zespołu na tym festiwalu. Dziś jestem już z powrotem. Zmęczona po podróży ale zadowolona.
Festiwal ma długoletnią tradycję, założony został przez Beniamina Brittena.
Aldeburgh to przepiękne, niesamowicie malownicze miejsce. Przestrzeń, spokój, łany zboża i wysokich traw, mokradła, jeziora i niepokojące niskie chmury składają się na nieco surowy, lecz pełen uroku obraz tego miejsca. Mnie osobiście  Aldeburgh przypomina trochę Fulsang w Danii, gdzie przez rok pracowałam jako koncertmistrz zespołu Danish Chamber Players. Były tam takie same kolory, spokój i specyficzna dla terenów nadmorskich przyroda. Prawie codziennie chodziłam wtedy na spacery chłonąc spokój, który dawał mi kontakt z tak niesamowitą naturą. Wczoraj poczułam się znów jak w Danii, tak jakbym cofnęła się o kilka lat w czasie.
Koncert poszedł znakomicie, słuchacze reagowali bardzo spontanicznie i żywiołowo. Ale publiczność z całą pewnością jest tu bardzo wyrobiona, festiwal ma bowiem swoich stałych bywalców.
Sama sala koncertowa jest niesamowicie klimatyczna, przestrzenna, drewniana, o wysokim sklepieniu. Została przerobiona z dawnej destylarnii (myślę, że robiono tam whisky), a jako sali koncertowej zaczęto jej używać w 1967 roku. Zachowano jej pierwotną konstrukcję i rustykalny charakter. Sala ma ciekawe oświetlenie, jest przepełniona pozytywną energią, jedna z ciekawszych sal, w których występowałam.
Koncert w całości poświęcony był muzyce słynnego kompozytora niemieckiego Helmuta Lachenmanna. To jeden ze współczesnych klasyków i pierwszych eksperymentatorów w zakresie sonorystyki. Już kiedyś miałam okazję wykonywać jeden z jego utworów. By grać taką muzykę, trzeba zupełnie zmienić sposób myślenia o instrumencie, o jego przeznaczeniu i  sposobie wydobycia dźwięku. Trzeba nauczyć się zupełnie nowych technik wykonawczych i zapamiętać wiele typowych dla tego kompozytora oznaczeń brzmieniowych. Ale efekt jest bardzo interesujący,  nawet dzisiaj, w dobie cyfrowych efektów, podczas niektórych fragmentów utworów ciarki przechodzą po plecach! Oczywiście, w dzisiejszych czasach tego typu muzyka nie robi już takiego wrażenia jak kiedyś, techniki kompozytorskie poszły do przodu, do pewnych nowoczesnych brzmień już się przyzwyczailiśmy. Dlatego Lachenmann, to już dziś klasyk. Ale w czasach, kiedy te utwory powstawały, 30- 40 lat temu, musiały robić piorunujące wrażenie! Były niesamowicie odkrywcze, nowatorskie, awangardowe a dla niektórych z pewnością szokujące. Lachenmann ma wielu wielbicieli i naśladowców, co było widoczne na festiwalu.

Oprócz spaceru zdążyłam zrobić zakupy (angielskie domowe marmolady -tego nie można nie kupić). Odwiedziłam też sklep z antykami, gdzie wypatrzyłam przepiękną, skórzaną czerwoną torebkę Laury Ahley w idealnym stanie za jakąś śmieszną sumę. Jak widać, nigdy nie wiadomo, gdzie może trafić się zakupowa okazja życia:-) Oprócz tego nabyłam kubek i oczywiście trochę moich ulubionych angielskich kosmetyków (m.in. tonik różano-bławatkowy, ach co za zapach!). A wieczorem, obowiązkowo w Anglii, zjadłam fish&chips popijając ciemnym guinnesem. Wyjazd zaliczam do bardzo, bardzo udanych:-)


Tutaj można poczytać o festiwalu:
http://www.aldeburgh.co.uk/events





I jeszcze kilka zdjęć:












Program koncertu:



Monday 18 June 2012
Aldeburgh Festival
Ensemble Modern
Ensemble Modern
Helmut Lachenmann reciter
Franck Ollu conductor
Helmut Lachenmann Accanto (1975/76) (UK premiere)
...zwei Gefühle..., Musik mit Leonardo (1992)
Mouvement (–vor der Erstarrung) (1983/84)
Dynamic new music pioneers with a reputation for scintillating performances of Lachenmann’s music, Ensemble Modern make their Aldeburgh debut with a UK premiere of a key work.
Lachenmann redefines what music is possible from a solo instrument. Given the palette of a large ensemble, the results are breathtaking – alien, exotic sounds, but a palpable, visceral sense of drama amidst fleeting, tantalising allusions to the past.
A wildly unconventional variant of a virtuoso concerto for clarinet, Leonardo da Vinci’s florid prose reduced to semantic rubble to construct a sensual fantasy, and a work memorably described by the composer as ‘a music of dead movements, of almost final quivers ... like a beetle floundering helplessly on its back...’.
Shattering confrontations with tradition that forge musical new beginnings, fractures of the familiar that create refined, radical music of searing originality.
Pre-performance talk Helmut Lachenmann in conversation with Paul Griffiths
Peter Pears Recital Room, Snape 5.30pm
Admission free, but please book.


sobota, 16 czerwca 2012

Wspomnienie z Tournee

Po dwóch tygodniach intensywnej pracy dotarłam szczęśliwie do domu. Jestem zmęczona ale szczęśliwa, przywiozłam ogromny bagaż nowych doświadczeń i wspomnień oraz walizkę pełną prezentów (ważyła ponad 25 kilo- czyli miałam 5 kg nadbagażu- to ta porcelana i kosmetyki chyba tyle ważyły):-) Trochę jestem jeszcze skołowana zmianą czasu, ale daję radę.

Na stronie internetowej orkiestry HR można zobaczyć wspomnienie z trasy koncertowej, recenzje  i zdjęcia (niestety wszystko w języku niemieckim).



http://www.hr-online.de/website/rubriken/kultur/index.jsp?rubrik=74532




Postaram się w najbliższych dniach uzupełnić dokumentację z trasy oraz napisać o moich obecnych projektach (koncerty z Ensemble Modern, koncerty z Opium String Quartet, przygotowywanie nowej płyty z Huberem, kursy muzyczne Bosa Antica i wiele, wiele innych). Jak zawsze praca wre:-)




czwartek, 14 czerwca 2012

Korea, Seul


Korea to zdecydowanie inny świat niż Japonia. Ludzie są bardziej spontaniczni i zachowują się bardziej po europejsku, niż Japończycy. W Korei poczułam się gruba!!!Wszystkie dziewczyny na ulicach mają wagę piórkową, są szczupluteńkie i niesamowicie zadbane. Być może znaczenie miał fakt, że do miasta zawitałam w sobotni wieczór, czyli: ludzie odstawili się na imprezę, tym niemniej kobiety w króciuteńkich spódniczkach i na bardzo wysokich obcasach, wszystkie pięknie umalowane i nieskazitelnie ubrane, dosłownie mnie zachwyciły. W moich jeansach, luźnym t-shircie i butach na płaskim obcasie czułam się tam jak jakiś przybysz z innej planety. Na jednym z plakatów wyczytałam, że trzeba się odchudzać, bo gdy waży się 55 kilo-to za dużo- waga idealna wg Koreanek to 45 kg!!!
Ale postanowiłam się tym wszystkim nie przejmować i cieszyć się urokami Seulu. Seul, podobnie jak Tokyo, to azjatycki moloch. Ruch, korki, smog, tłumy ludzi- to zupełnie normalne. Za to jest tanio, wszędzie mnóstwo sklepów, więc trochę zaszalałam. Po zakupowej abstynencji w Japonii, rzuciłam się w Seulu w wir zakupów. Dobrze, że sklepy są tu czynne do późna w nocy, inaczej nie miałabym kiedy pobuszować, gdyż popołudniami mieliśmy próby a wieczorami koncerty.
W Seulu jest nawet nocny market, czynny 24 godz na dobę, ale tam niestety nie udało mi się dojechać. Dotarłam za to do sklepów kosmetycznych, które okazały się dla mnie prawdziwym rajem! Pięknie opakowane, pachnące, różnorodne, a do tego, co najważniejsze, NIE DROGIE kosmetyki dosłownie mnie zachwyciły! Super jakość, piękny design i soczyste kolory. Już teraz rozumiem, dlaczego wszystkie znane mi Koreanki mają tak nieskazitelną cerę i makijaż. W kilkupiętrowej drogerii spędziłam kilka godzin, nie byłam w stanie stamtąd wyjść. Bardzo trudno było mi się zdecydować na wybór właściwych rzeczy, najchętniej kupiłabym wszystko! A miałam niestety ograniczoną ilość miejsca w walizce, więc wybór był bardzo trudny. W końcu zdecydowałam się tylko na pudry, szminki i maseczki. Zapas pudrów wszelkiego rodzaju starczy mi chyba na resztę życia:-)
W Korei musiałam oczywiście pójść na tradycyjny koreański grill. Uwielbiam ten sposób jedzenia i przyprawiania potraw. Zamówiłam oczywiście bulgogi- cieniuteńko pokrojoną wieprzowinę (lub wołowinę-nie wiem w końcu, co mi dali) zamarynowaną w słodkim sosie i opiekaną na ruszcie. Do tego kolorowe przystawki, zupa z glonów i oczywiście lokalne piwo:-) Niestety zapomniałam powiedzieć, że chcę jedzenie mniej ostre, i dostałam potrawę typowo koreańską-czyli tak ostrą, że rozrywa podniebienie i pali usta. Ale i tak mi smakowało! Uwielbiam koreańskie jedzenie, do tej pory próbowałam go jedynie w Niemczech i Austrii, więc strasznie się cieszyłam z możliwości próbowania lokalnych smaków.
W Korei byłam już bardzo zmęczona trasą. Życie na wysokich obrotach, w podróży, codzienne niedosypianie, dawały się we znaki. Marzyłam o powrocie do domu i porządnym odespaniu.  O  wypakowaniu walizki i nowych, wypranych ciuchach.
Ale jakoś dałam radę. Ostatni koncert był niezapomnianym przeżyciem, pomimo ogromnego zmęczenia.
Koreański, megaostry grill:


Seul nocą-o północy nadal mnóstwo samochodów i ludzi na ulicach!

Sklepy dla dzieci i nie tylko:-)



Pałac królewski w Seulu













Kolejne lokalne pyszności!!!

środa, 13 czerwca 2012

Tokyo!!!!

W Tokyo spędziłam kilka wspaniałych dni. Wystąpiliśmy w słynnej Suntory Hall-to najlepsza sala Japonii, z genialną akustyką! W tej sali zagraliśmy najlepszy koncert z całej trasy koncertowej. Było to dla mnie niezapomniane przeżycie. Publiczność dosłownie szalała! Były 3 bisy i owacje na stojąco. a potem gigantyczne tłumy i kolejki czekające na autografy dyrygenta i solistów. Takiej reakcji i energii i żywiołowości publiczności nie przeżyłam jeszcze nigdy w życiu. Bilety na nasz koncert kosztowały 170 euro!!!! I nie było żadnej zniżki. Ale Japończycy na prawdę kochają muzykę klasyczną, więc sala, pomimo koszmarnie drogich biletów, była pełna.
Tokyo trochę mnie zmęczyło, to niezwykle żywe, pulsujące miasto, które nigdy nie śpi. W nocy jest tu taki sam ruch jak w dzień. Samochody pędzą po kilkupoziomowych jezdniach, wszędzie hałas, pęd, ruch.
Mieszkaliśmy w przepięknym (i drogim!!!!) hotelu. Był tam sky bar na ostatnim piętrze z widokiem na miasto. Ceny w barze-astronomiczne, a za wstęp, nawet dla gości hotelowych, opłata 20 euro.
Z resztą w całej Japonii jest STRASZNIE DROGO!!! O kupowaniu kosmetyków czy ciuchów mogłam tylko pomarzyć, ceny mnie odstraszały i traciłam ochotę na jakiekolwiek zakupy...

Ponieważ spotkałam się w Tokyo z moją bardzo dobrą koleżanką Japonką, to zabrałam ją do tego sky baru po koncercie. W końcu należy się człowiekowi czasem odrobina luksusu!!!! Chciałyśmy podzielić się wrażeniami z koncertu i w spokoju porozmawiać. Bar był bardzo pięknie i stylowo urządzony, a w nim, jak się szybko okazało, menagerem obsługi był Polak!!! Jak zawsze, nasi są wszędzie. Chciałam nie tylko się odprężyć w barze po koncercie, ale również obejrzeć nocną panoramę miasta. Niestety, okazało się, że po katastrofie w Fukushimie, miasto oszczędza prąd, i w nocy wyłączane są prawie wszystkie neony i niepotrzebne światła (w sumie to dobrze dla ekologii). Japończycy mówią, że teraz Tokyo w nocy nie przypomina dawnego miasta sprzed katastrofy....
Moja koleżanka, Satoko, studiowała w Warszawie, i nauczyła się mówić po Polsku. Cały czas rozmawiałyśmy więc po polsku a ludzie patrzyli na nas z wielkim zdziwieniem. Satoko wchodzi  w skład redakcji tłumaczy, którzy pracują nad pierwszym przekładem listów Chopina na język japoński. Do tej pory ukazał się w Japonii pierwszy tom listów. Widziałam książkę- jest niezwykle pięknie wydana, w twardej, zszywanej (a nie, jak zazwyczaj klejonej) masywnej oprawie. Tytuł jest wytłoczony złotymi literami. Japończycy kochają Chopina, wszystko, co z nim związane jest tu prawie otaczane czcią i nabożnym szacunkiem. Dlatego nie dziwi tak wielka dbałość o edycję i redakcję książki.

Następnego dnia Satoko zabrała mnie do turystycznego miejsca- Asakusy- na zakupy. Jest tam stara świątynia, mnóstwo kramów z pamiątkami japońskimi oraz stoiska z wypiekanymi na miejscu lokalnymi słodyczami. Miałam niestety niewiele czasu na zwiedzanie, bo po południu była już próba, ale trochę mimo to pozwiedzałam i pojadłam:-)

Kolejka po autografy, po każdym koncercie tak samo długa!


Metro w Tokyo



Asakusa:





Pyszne lokalne pachnące słodycze z gorącym słodkim nadzieniem z czerwonej fasoli, mniam!


Jeśli pogłaszcze się ten posąg, będzie się zdrowym, ludzie więc głaszczą go w każdą część ciała


Przed słynną Suntory Hałł