czwartek, 14 czerwca 2012

Korea, Seul


Korea to zdecydowanie inny świat niż Japonia. Ludzie są bardziej spontaniczni i zachowują się bardziej po europejsku, niż Japończycy. W Korei poczułam się gruba!!!Wszystkie dziewczyny na ulicach mają wagę piórkową, są szczupluteńkie i niesamowicie zadbane. Być może znaczenie miał fakt, że do miasta zawitałam w sobotni wieczór, czyli: ludzie odstawili się na imprezę, tym niemniej kobiety w króciuteńkich spódniczkach i na bardzo wysokich obcasach, wszystkie pięknie umalowane i nieskazitelnie ubrane, dosłownie mnie zachwyciły. W moich jeansach, luźnym t-shircie i butach na płaskim obcasie czułam się tam jak jakiś przybysz z innej planety. Na jednym z plakatów wyczytałam, że trzeba się odchudzać, bo gdy waży się 55 kilo-to za dużo- waga idealna wg Koreanek to 45 kg!!!
Ale postanowiłam się tym wszystkim nie przejmować i cieszyć się urokami Seulu. Seul, podobnie jak Tokyo, to azjatycki moloch. Ruch, korki, smog, tłumy ludzi- to zupełnie normalne. Za to jest tanio, wszędzie mnóstwo sklepów, więc trochę zaszalałam. Po zakupowej abstynencji w Japonii, rzuciłam się w Seulu w wir zakupów. Dobrze, że sklepy są tu czynne do późna w nocy, inaczej nie miałabym kiedy pobuszować, gdyż popołudniami mieliśmy próby a wieczorami koncerty.
W Seulu jest nawet nocny market, czynny 24 godz na dobę, ale tam niestety nie udało mi się dojechać. Dotarłam za to do sklepów kosmetycznych, które okazały się dla mnie prawdziwym rajem! Pięknie opakowane, pachnące, różnorodne, a do tego, co najważniejsze, NIE DROGIE kosmetyki dosłownie mnie zachwyciły! Super jakość, piękny design i soczyste kolory. Już teraz rozumiem, dlaczego wszystkie znane mi Koreanki mają tak nieskazitelną cerę i makijaż. W kilkupiętrowej drogerii spędziłam kilka godzin, nie byłam w stanie stamtąd wyjść. Bardzo trudno było mi się zdecydować na wybór właściwych rzeczy, najchętniej kupiłabym wszystko! A miałam niestety ograniczoną ilość miejsca w walizce, więc wybór był bardzo trudny. W końcu zdecydowałam się tylko na pudry, szminki i maseczki. Zapas pudrów wszelkiego rodzaju starczy mi chyba na resztę życia:-)
W Korei musiałam oczywiście pójść na tradycyjny koreański grill. Uwielbiam ten sposób jedzenia i przyprawiania potraw. Zamówiłam oczywiście bulgogi- cieniuteńko pokrojoną wieprzowinę (lub wołowinę-nie wiem w końcu, co mi dali) zamarynowaną w słodkim sosie i opiekaną na ruszcie. Do tego kolorowe przystawki, zupa z glonów i oczywiście lokalne piwo:-) Niestety zapomniałam powiedzieć, że chcę jedzenie mniej ostre, i dostałam potrawę typowo koreańską-czyli tak ostrą, że rozrywa podniebienie i pali usta. Ale i tak mi smakowało! Uwielbiam koreańskie jedzenie, do tej pory próbowałam go jedynie w Niemczech i Austrii, więc strasznie się cieszyłam z możliwości próbowania lokalnych smaków.
W Korei byłam już bardzo zmęczona trasą. Życie na wysokich obrotach, w podróży, codzienne niedosypianie, dawały się we znaki. Marzyłam o powrocie do domu i porządnym odespaniu.  O  wypakowaniu walizki i nowych, wypranych ciuchach.
Ale jakoś dałam radę. Ostatni koncert był niezapomnianym przeżyciem, pomimo ogromnego zmęczenia.
Koreański, megaostry grill:


Seul nocą-o północy nadal mnóstwo samochodów i ludzi na ulicach!

Sklepy dla dzieci i nie tylko:-)



Pałac królewski w Seulu













Kolejne lokalne pyszności!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz